14 paź | Posted by snomals | no comments |
Jesień w pełni, postanowiliśmy zrobić wspólnie z naszymi psami, drugie podejście w Tatry Bielańskiej, czyli zbadać wschodnie terytorium Tatr. Jak zapewnie miłośnicy psów i wędrówek wiedzą, że w polskich Tatrach nie da się spacerować z czworonogami, jednak w słowackich można śmiało rozpychać się na szlakach. Próbowaliśmy już robić takie podejście w czerwcu, ale wtedy padający deszcz, który wraz z przejściem w wyższe partie, zmienił się w śnieg, przekonał nas, że nie ma sensu dalej kontynuować wycieczki. Widoczność była bardzo słaba, ledwo wiedzieliśmy alaskan malamute, które szły przed nami. Tym razem pogoda idealna, niebo niebieskie, nieco chłodno, ale to akurat nie przeszkadzało we wspinaniu i podziwianiu widoków.
Szklak bardzo spokojny, w początkowych partiach idziemy wzdłuż potoku, delikatnie zaczynami się wspinać. Mijamy most i niedźwiedzie, dodam drewniane, więc bez strachu. Kilka fotek z misiami, uzupełnienie płynów i zapełnienie żołądków i ruszam dalej. Psy piły namiętnie wodę ze strumyka, a potem oczywiście “sępiły”, żeby coś wyżebrać do jedzenia.
Gdzieś na szlaku w drodze do Zielonego Jeziora
Szlak doskonale przygotowany przez Słowaków, co chwilę ławki, przystanki zadaszone, rzadko kiedy w Polsce szklaki są tak dobrze przygotowane. W dalszej części szlak robi się coraz bardziej wąski, ciężko aby dwa malamuty idące obok siebie zmieściły się na drodze. Docieramy do przełęczy pod Kopą, widok jest nieziemski i tak sobie siedzimy, podziwiam i robimy foty z naszymi malamutami, którymi dzielimy się także w naszej galerii. Samoyed za to postanawia pospacerować nieco wyżej i poszukać kozic co zresztą mu się udaje. Pewnie byśmy siedzieli tam, aż do nocy jakby się dało, bo tak pięknie było. Jednak jeszcze kawał drogi przed nami do zielonego jeziora. Pokonując kolejny odcinek dość stromo idącej trasy w dół docieramy do białego jeziora. Nie da się obejść obojętnie obok tak malowniczego pejzażu, a psy korzystały z okazji żeby się schłodzić i napić. Z wyjątkiem naszego młodego malamuta Finncka który, łapki nie zamoczył nawet w jednej kałuży i pił tylko z miski, choć woda i tak była nalana ze strumyka, w związku z czym został w dalszej podróży nazwany “Książę”.
Idziemy dalej, trasa zmienia się na coraz bardziej kamienistą, trzeba uważać gdzie się nogę położyć bo można uszkodzić palce, a w tedy boli, oj boli. Schodzimy coraz bardziej w stronę schroniska. Droga przypomina jednak coraz bardziej tor przeszkód. Uwaga podwójnie wzmożona, bo wiadomo, że o wypadek nie trudno. Docieramy do schroniska pod zielonym jeziorem, masa ludzi, kolejka żeby coś zamówić wychodziła na zewnątrz. Jednak jedzenie i napoje dobre, wiec może warto jest poczekać w tej kolejce. Malamuty regenerują siły, samoyed chyba jeszcze nie zmęczony i szuka rozrywki w postaci obgryzania “patysia”. Pod schroniskiem spotykamy, aż trzy inne malamuty! Co nas z lekka zdziwiło, dawno nie widziałam na raz tyle malamutów w górach. Docierają także znajomi, z którymi mamy się spotkać. Jedzenie i nawodnienie zaliczone. Schodzimy wspólnie grupą do Zielonego Jeziora. Widok do nie opisania, głębia jeziora robi naprawdę niesamowity efekt, nie na próżno nazywa się go zielonym jeziorem. Psy mają ogromną radochę, z pluskania. Dodam dla tych co nie wiedzą, że malamut lubi wodę, tak żeby sobie pochodzić pomoczyć łapki, ale pływanie jest zazwyczaj BE.
Wspólnie nad Zielonym Jeziorem
Czas szybko leci, coraz szybciej robi się ciemniej i czas już na powrót. Chcemy zdążyć przed zmrokiem bez większych przeszkód i chodzenia nocą, co zresztą się nam udaje.