1 lip | Posted by snomals | no comments |
Wspólnie z całą rodziną i malamutami postanowiliśmy podjąć kolejne górskie wyzwanie i tym razem wybór padł na Karkonosze. Góry te leżą dość daleko od naszego miejsca zamieszkania, prawie 4 godziny jazdy, dlatego jak już jechać to tak, aby zwiedzić wszystko za jednym zamachem. Zwłaszcza, że mają wprowadzić zakaz chodzenia z psami, na niektórych szlakach karkonoskich.
Dzień Pierwszy
Plan był taki, aby zacząć podejście w Karkonosze od Małej Upy, jednak nasze plany pomieszała awaria samochodu. Dokładnie na autostradzie, tuż przed wjazdem na płatny odcinek, awarii uległ silnik naszego samochodu. My mocno obładowani, malamuty już się rozpływają w puszcze samochodowej. No nic trzeba uzbroić się w cierpliwość i czekać na pomoc drogową. Dodam, że było rano ale już był upał, nie było gdzie wyjść, a tym bardziej schować się w cieniu w innym miejscu niż samochód. Dobrze, że byliśmy dobrze zaopatrzeni w wodę i kanapki. Pomoc drogowa sprawnie przyjechała, zatem szybki powrót do domu, przepakowanie się w drugi samochód i jedziemy.
Musieliśmy zmienić plany, nie zdążylibyśmy wejść od Małej Upy i przejść do schroniska pod Śnieżką, dlatego skróciliśmy trochę trasę i postanowiliśmy wspinać się od strony Karpacza na Śnieżkę. Trasa bardzo przyjemna, biegła wzdłuż strumyka. Wyszliśmy koło godziny 17:00, więc nie było już tak ciepło, za to była presja czasu i ciągle pytania moich dzieci “daleko jeszcze ?”. Nasze malamuty świetnie ciągnęły naszych synów, którzy potrzebowali bardziej wsparcia niż my. Zabraliśmy na ten wyjazd dwie malamutki Zollę i Perłę, sprawdzone sunie w wyprawach górskich. Idąc do schroniska Nad Łomniczką, czułam się jakbym wchodziła po schodach na jakiś duży wieżowiec. Uwierzcie tak to wyglądało, duże schody. Samo schronisko bardzo przytulne, jak się dowiedzieliśmy to jedno z niewielu schronisk w którym nie prądu. Jak ci ludzie tam żyją to nie wiem, za to to gospodarze nadrabiali uprzejmością, a jedzenie było bardzo dobre. Pozostało nam ostatnie podejście na Śnieżkę, według drogowskazu i gospodarza schroniska to 45 minut. Tak faktycznie było, tylko nikt nie wspomniał, że trzeba będzie tak mocno pod górę iść. Był już właściwie zmierzch szyliśmy pomału, za to podziwialiśmy piękne widoki. Na trasie mijamy Cmentarz Ofiar Gór, po niedługiej chwili dochodzimy do schroniska Dom Śląski. Uwierzcie ta trasa była może i krótka, ale podejście wycisnęło z nas ostatnie poty. Mieliśmy wykupiony nocleg w schronisku, więc już na luzie oglądaliśmy widoki. Zameldowaliśmy się w schronisku, otrzymaliśmy przytulny (jak na warunki w schroniskach) pokój z pięknym widokiem.
Nasza rodzinka z psiakami na Śnieżce
Czytelnicy którzy nas znają wiedzą, że lubimy dość ekstremalne wyzwania, dlatego postanowiliśmy wybrać się nocą na Śnieżkę. Mamy dobry sprzęt i dobre oświetlenie, nie takie góry, udało nam się pokonać. Jak to mówią “do odważnych świat należy”. Tym razem bez naszych psich przyjaciół, idziemy w ciemną noc. Trasa przebiegała dość sprawnie, chociaż im wyżej tym bardziej wiał wiatr, gdy już dotarliśmy na szczyt, to tak wiało, że miałam wrażenie, że nas porwie i sturlamy się po tych skałach. No i przez to wiatrzysko cała przyjemność z podziwiania widoków minęła, chcieliśmy jak najszybciej wracać. Mimo niedogodności atmosferycznych, widok dość ciekawy, bardzo ładnie było widać oświetlone miasto w dole, a samo obserwatorium na Śnieżce, jeszcze bardziej przypominała statek kosmiczny. W drodze powrotnej spotkaliśmy kolejnego szaleńca, który szedł na szczyt. Po powrocie do schroniska szybka kąpiel, mieliśmy pokój all iclusive z łazienką. Zasypiamy jak małe dzieci.
Dzień Drugi
Musieliśmy opuścić pokój do godziny 10:00, wychodzimy na śniadanie i teraz zobaczyliśmy to czego nie widzieliśmy wczoraj, czyli masę ludzi. Wiemy, że Śnieżka jest dość popularna, ale że aż tak ? Dużo Niemców, co nas z lekka zdziwiło. Normalnie tłumy, niczym na ryku w Krakowie. Postanowiliśmy po raz kolejny zdobyć Śnieżkę, tym razem za dnia. Trasa przypomniała slalon, między innymi turystami, maskara jakaś! Docierając na Śnieżkę mogliśmy w końcu nacieszyć się widokami, nie wiało tak jak wczorajszej nocy. Nasze malamuty jak zwykle w centrum zainteresowania, wszyscy pytali “można pogłaskać” ? Spotkaliśmy też wiele innych psów na Śnieżce, takich jak np. yorki, maltańczyki, labladory idt. dobrze, że ludzie coraz bardziej doceniają aktywność z psami. Schodzimy z powrotem do schroniska Dom Śląski.
Dzisiaj mamy dojść do Schroniska Odrodzenie i okazało się, że to będzie najtrudniejszy do pokonania odcinek, za chwilę dowiecie się dlaczego.
Idziemy do Samotni, jednego z najpiękniejszych schronisk w Karkonoszach, po drodze mijamy schronisko Strzecha Akademicka. Dalej dość ostre zejście w dół do Samotni. Krajobraz jest niesamowity. Jezioro wydaje się krystalicznie czyste. Tutaj robimy przerwę na posiłek, jedzenie mogło być lepsze za tą cenę, ale za to widoki nadrabiają wszystko. Jest to jedno z najmniejszych schronisk w Polsce, ale gdybym planowała jeszcze raz wyjazd w Karkonosze, to zapewne tam był by nocleg. Przed jeziorem jest polana, gdzie nasze suki alaskan malamute postanowiły się wybiegać, a nawet wykąpać w tych krystalicznych wodach. Niestety pochmurne niebo i wizja dalszej wędrówki w strugach deszczu, sprawiła, że skróciliśmy pobyt w tym magicznym miejscu i postanowiliśmy wyruszyć jak najszybciej. Idziemy nieco w dół, a potem niestety musimy wspinać się znów zielonym szlakiem do czerwonego. Tutaj nas dopadło i zaczął padać deszcz, a nasze dzieci zaczęły wpadać w panikę. Nasz młodszy syn nie chciał już iść dalej, dodam, że ma obecnie 13 lat. Nie ma nic gorszego niż chwila zwątpienia w takiej sytuacji. Przecież człowiek nie wata i się nie rozpłynie, ale z drugiej strony patrząc, byliśmy w połowie drogi. Mimo ulewy idziemy dalej. Szczęśliwie docieramy do czerwonego szlaku, ale przecież jeszcze kawał drogi przed nami. Trasa do schroniska Odrodzenie była dość trudna, zwłaszcza przez kamienie na drodze, trzeba było dobrze patrzeć gdzie stawiać nogi, żeby się nie poślizgnąć i zębów nie wybić. Idąc mijamy Słonecznik, jeden z ciekawych punków Kakronoszy, jednak nawet nie zatrzymujemy się, żeby podziwiać te piękne skały bo wciąż padał deszcz ! Po drodze każdy z naszej czteroosobowej rodziny chyba zaliczyły upadek, a deszcz nie przestawał padać. Nawet malamuty miały problemy, żeby chodzić po tym kamienistym szlaku. Już naprawdę wszyscy mieli dość, chwilę zwątpienia, ale nie przestawaliśmy swojej wędrówki i nagle zobaczyliśmy zielony dach. HURA URATOWANI !!! Jest, w końcu po 2,5 godzinach ciągłej wędrówki docieramy od schroniska Odrodzenia. Wchodzimy do środka i okazuje się, że nie tylko my jesteśmy “zmokłe kury”. Powiem wam, że to była pełnia szczęścia. Ciepełko, gorące napoje i jedzonko. Jednak to nie koniec naszego wieczoru! Okazało się, że nie mają rezerwacji na nasz pokój, mimo iż wszystko było załatwione ponad miesiąc temu. Mimo delikatnej kłótni z obsługą schroniska, udaje się znaleźć pokój dla nas. Samo schronisko bardzo fajne, spodobał nam się zwłaszcza stół do piłkarzyków, w które uwielbiamy grać. Wieczorem dosłownie padamy, po tak wyczerpującym dniu, jednak wszyscy szczęśliwi i zadowoleni.
Gdzieś na trasie w stronę Śnieżnych Kotłów
Dzień Trzeci
Budzę się niczym świt, za oknem pięknie słońce świeci, szybko biorę aparat i wybiegam przed schronisko, żeby zobaczyć “resztki” wschodu słońca. Jest dość mokro po wczorajszej ulewie, widok jednak jest piękny. Górskie szczyty okryte unoszącą się mgłą. Można, by tam siedzieć i podziwiać te bajkowe krajobrazy godzinami. Trzeba jednak budzić resztę rodzinki i zbierać się na śniadanie. Jedzenie dobre jak na schronisko, po napełnieniu naszych żołądków, kontynuujemy podróż. Dzisiaj jest dość ciepło, przełęcz karkonoska mocno oblegana przez polskich i czeskich turystów, za to już nie spotykaliśmy Niemców. Uważam, że ta część trasy, biegnąca od Schroniska Odrodzenie do Szrenicy była najpiękniejszą częścią Karkonoszy, dużo bardziej malownicza niż sama Śnieżka. Mocno grzało słońce przez co podróżowaliśmy wolniej. Na domiar złego, na naszą 4 osobową rodzinie mieliśmy małe zapasy wody. W schronisku niestety nie mieli dużych butelek 1,5 litra tylko małe 0,5 lita. Kupiliśmy zatem trzy małe butelki, do tego cały termos herbaty. Jak okazało się później, to zdecydowanie za mało. Po drodze tak nam się chciało pić, że moi synowie byli gotowi wypić wodę psów, której też właściwie nie było za wiele. Nasze malamutki szybko męczyły się w takiej pogodzie. Jednak wierzcie było warte to poświęcenie tych widoków. Trasa była bardzo malownicza, z racji skał które mijaliśmy właściwie co chwilę. Skały spodobały się zwłaszcza Panom, którzy musieli wejść praktycznie na każdą napotkaną przeszkodę. Bardzo zaciekawiły nas skały, które były jaskrawo zielone, pierwszy raz widziałam takie skały, robiło to niesamowite wrażenie. Niestety upał nadal się nie zmniejszał. Nasze dzieci znowu zaczynają wypytywać “daleko jeszcze”?, nie mamy już wody ale idziemy dalej w stronę Śnieżnych Kotłów. Po drodze mijamy bardzo sympatycznego labladora, który uwielbia zabawę i zaczyna psocić z naszą Zollą. Co się piesy nabiegały przez te figle. Idziemy z nadzieją, że na Śnieżnych Kotłach jest schronisko, ostatkiem sił wchodzimy pod górę i niestety pełne rozczarowanie. To nie schronisko, nie ma wody! Niiieee, co dalej ? Przynajmniej jest cień, w którym zaraz położyły się psy. Mój mąż, był dość mocno zdesperowany postanowił wejść do budynku, który okazał się wierzą radiowo-telewizyjną i poprosić “bardzo” do wodę. Udało się, dostaliśmy 1,5 litra….kranówy. Nie ma co narzekać, to i tak był szczyt szczęścia.
Trochę odpoczynku, robiło się już popołudnie, upał słabnął. Został nam do pokonania ostatni odcinek i przejście na Szrenicę. Trasa już przebiegała dość przyjemnie i malowniczo, te zielone skały robiły niesamowite wrażenie. Szliśmy właściwie szczytami, więc nie było już wspinania się mocno w górę. Psy nie szczędziły żadnej kałuży ani stawiku który był po drodze, musiały się schłodzić. Umęczeni dochodzimy do pięknego schroniska na Szrenicy. Pełnia szczęścia, tym razem zimne piwko dla rodziców i niezdrowa cola dla dzieci. Doszliśmy na Szrenicę koło godziny 17:00, mieliśmy dość dużo czasu, żeby na spokojnie nacieszyć się widokami. Otrzymaliśmy pokój na samej górze schroniska, z jednym malutkim oknem, które na dodatek nie dało się w pełni otworzyć ! Normalnie masakra jakaś, na pocieszenie dostaliśmy koce dla psów, jakby to miał być dla nas szczyt marzeń. W tym dużym pokoiku z malutkim oknem było dość parno. Zatem postanowiliśmy skorzystać z uroków Szrenicy, wybrać się na skałki i zrobić kilka fotek. Ciesząc się tymi widokami ujrzeliśmy jak nagle mgła zaczyna obejmować góry, które znikały jakby nakryte pierzyną. Niesamowity widok i te chmury coraz bardziej zmierzały w naszą stronę. Chmury przyniosły burzę, którą z przyjemnością obserwowaliśmy z naszego małego okna w pokoju. Kolejny dzień zakończony, zmęczeni padamy do naszych łóżek.
Wkrótce dalsza część relacji….
Zdjęcia do zobaczenia w naszej GALERII